czwartek, 4 września 2008

Kiszoj.

Noc trudna. Wierconca. Taka najźlejsza. Bo sie nieda lerzeć i roswarzać. Lecz jes krencenie i złe otychanie.
Obejżałem sie za spokojem. Lecz go nie sastałem. Noto wyruszyłem po pszyjemne oczucia. Rzeby mi byly kołysańką. Wziełem japko jak lubie i poszłem wnoc.
Szłem i szłem asz napotkałem zapachnienie. Siadłem na ławce za piekarnią. Tam był spokuj. Gryzłem japko twarde asz bolało miendzy zemby. Taki bul łaskotliwy. Pszyjemny asz. Szoczyszte i słotkie. Noc jesieniowa jusz se sześkim chłotem. Ale chlep pachnoł ciepło. I do japka wsamras.
Ot tego chlepa pszyszet mi do głowy dziatek. Ktury uczył mię miasta. Chociłem jego druszkami jusz bes okryzka. Miałem wsobie japko i chlep i dziatka i spokuj.
Wruciłem i nato znalazłem śliniaka. I inego dziatka. Bende do nich czasem zaglondał.
A teras jusz wrucił muj sen marno strawny. Noto ide.

1 komentarz:

  1. a dzis lepiej?
    pomyslec, ze niektorzy wstaja o tej godzinie o ktorej ja klade sie spac.
    moze kiedys uda sie mi klasc w nocy a nie nad ranem.

    OdpowiedzUsuń