Ta noc była zesnem. Śniłem porócznika Jaszuka. Że urlopował się w Bułgarji. Sespolił spiaskiem i słońcem. Iwtedy zeszet na niego głos Kociniaka. Lecz nie Marjana. Jana. I stym głosem doznał szkszydeł. Takich małych jak pszoły mają. I wyzleciał ponat moża Czarne. Pozbawił sie cienszkiego myślenia. Został truteniem bestroski. Bo że orłem to wiadomo że nie.
A Borewicz został ze smarszonym czołem. Doszło do niego że jes za cienszki.
Wjem co w Rocławju. Jutro zmieże sie z muzyką powagi. Troche sie znią zmieżałem jusz. Lecz teras chce być za panbrat. Westiwal Muzyki Sdawnych Czasuw. Normalne za pietnaście zydluw. Ijesze pekap.
Powjedziała mi znajoma. Le artduwę. Nieznam. Idobże. Taki zespuł. Grają opoje, violąka, orgańki i fagot. Sondziłem że bendzie spucześnie bo gra tesz lutownica. Atu sie okazalo żenie. Żeto bendzie chistoryczna lutownica sdawnych czasuw jak kiedyś grali. W kościole świentej Elszbiety. O usmej wieczur.
Czas na wyruszenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz